Przeciągnęłam się leniwie, niechętnie wyrywając z objęć snu. Byłam obolała i odrobinę przeziębiona. Ale medyku, lecz się sam. Musiałam jakoś dać sobie radę. W ostatnim czasie miałam tu trochę ruchu. Odrobinę mnie to dziwiło, ale nie było źle. Trochę zamieszania narobiła sprawa z kotką z innego klanu, którą przyprowadził sam Martwa Gwiazda. Nie przypadła mi do gustu, ale, szczerze mówiąc, mało kogo zdarza mi się polubić. Doprawdy, zaczynam robić się zgorzkniała. To prawdopodobnie tylko wpływ pogody, co nie zmieniało tego, że od dłuższego czasu nie byłam miła dla nikogo. Nic dziwnego, że klanowicze trzymali się ode mnie z daleka, co jeszcze gorzej psuło mój i tak parszywy nastrój.
Z niechęcią wyszłam z legowiska medyka, by dokonać rutynowego obchodu. Nie miałam pojęcia, czy robią tak medycy w innych klanach, lecz mój ojciec zawsze tego pilnował. Uważał, że dobry medyk powinien dbać o swoich podopiecznych. Gruntownie zbadałam kocięta, bo zimno mogło pogorszyć ich zdrowie.
Po obchodzie wyszłam z obozu, ze spokojnym sumieniem. Tymczasem nikt mnie nie potrzebował. Szukałam jakichkolwiek ziół, wszystko, cokolwiek nie było jeszcze doszczętnie przysypane śniegiem mogło się przydać.
Znieruchomiałam, słysząc czyjeś kroki. Kot, którego wyczułam, ewidentnie nie należał do klanu Półmroku. Spojrzałam wrogo w jego kierunku.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz