Wśród białego puchu przemknął jasnobrązowy cień. Mysz. Młoda, wychudła mysz, siedząca w śniegu. Czujne, bursztynowe oczy obserwowały każdy ruch ofiary, która nie miała żadnego pojęcia, że zaraz zginie z łap dużej, szarej kotki. Z moich własnych łap. Przyczaiłam się za drzewami, gotowa by wyskoczyć. Jeszcze chwilkę... i hop! Mysz już była moja. Szybkim ruchem uśmierciłam stworzenie i wzięłam w pysk. Po drodze odkopałam pozostałe zdobycze i ruszyłam powolnym krokiem do obozu. Zobaczyłam przelatującą sikorkę. Instynktownie rozpłaszczyłam się na ziemi, z uwagą ją obserwując. Zwierzę poruszało się w tą i z powrotem, najwyraźniej szukając nasion. Zaczęłam się skradać... chwila nieuwagi ofiary... i już była moja! Z zadowoleniem wzięłam ją w pysk.
Łapy śmigały po śniegu, uginając się pod ciężarem zdobyczy. Piękny dzień. Nie było jakoś zimno, dało się wytrzymać. Musiałam zanieść zdobycz do obozu. A potem miałam jeszcze wiele do zrobienia.
Gdy byłam już na miejscu odłożyłam zwierzynę na stertę świeżej zdobyczy. Sama zabrałam dla siebie wiewiórkę i zaniosłam ją do mojego legowiska. Powoli skubałam mięso, nie tak smaczne i dorodne jak w porze zielonych liści. Wyglądałam przez szparę i obserwowałam poczynania wojowników. Niektórzy jedli, inni dzielili się językami, a jeszcze inni wchodzili do legowiska wojowników lub wyruszali na polowanie. Oczy miałam zwężone w szparki, czujnie lustrowały obóz. Przełknęłam ostatni kęs posiłku i rozpoczęłam mycie. Różowy język powoli i spokojnie przejeżdżał po błyszczącej, szarej sierści. Na chwilę zapomniałam o świecie, byle tylko się porządnie umyć. Czeka mnie długi i męczący dzień. Ale w końcu będę miała trochę mniej pracy... nareszcie. Wyrwałam się z zamysleń i wpatrzyłam w polanę - środek obozu. Bursztynowe ślepia znów przyglądały się pracy kotów z Klanu. Przejachałam językiem jeszcze parę razy, po czym wstałam. Miałam w planach odwiedzić żłobek. Ruszyłam w tamtą stronę. Od progu przywitała mnie słodka woń kociąt. Trzy puchate kuleczki przytulały się do brzucha Wierzbowej Gałązki i ssały mleko. Młoda królowa lizała swoje maluchy.
- Wszystko u nich dobrze? - spytałam, siadając przy młodych.
- Tak - odparła kotka. - Dobrze rosną.
- To wspaniale, z pewnością wyrosną na świetnych wojowników, z których Klan będzie dumny - wymruczałam.
Czarna uśmiechnęła się. Ja natomiast spojrzałam na Ciemne Futerko. Kocica była w ciąży, właśnie jadła zająca. Delikatnie polizałam kociaki Wierzbowej Gałązki. Kotka zamruczała.
Miały one już jeden księżyc i znakomicie się rozwijały. Czarny kocurek zwany Szafirowym Kocięciem, rudy kocurek zwany Mrocznym Kocięciem oraz szylkretowa kotka, nosząca imię Wieczorne Kocię tuliły się do brzucha matki.
- Cześć, maluchy - miauknęłam.
- Dzień dobry - pierwszy odezwał się czarny kociak.
Mroczne Kocię rzucił nieśmiałe "Witam", a szylkretowa koteczka miauknęła:
- Dzień dobry. Pani jest przywódczynią?
- Tak, mam na imię Sekretna Gwiazda - odparłam.
Z uśmiechem przyglądałam się kociakom.
- Wybaczcie, muszę już iść - mruknęłam i wstałam. Kocięta oraz kotki pożegnały się ze mną, a ja opuściłam żłobek. Musiałam zorganizować patrol. Sama chciałam w nim uczestniczyć.
- Wilczy Płomieniu, Pręgowane Piórko, idziemy na patrol - ogłosiłam. Siostra i młody, mądry kocur pokiwali głowami i ruszyli za mną. Tak... dziś wieczorem życie tego szarego kota zupełnie się odmieni. Wilczy Płomień zacznie nową drogę życia. Szliśmy wzdłuż granicy z Klanem Błyskawicy. Ich patrol najwyraźniej jeszcze tu nie dotarł. Ruszyliśmy dalej. Stąpałam po śniegu.
- Nie widać wojowników Klanu Błyskawicy - mruknęła Pręgowane Piórko.
- Narazie nie musimy się nimi przejmować - mruknęłam.
Obeszliśmy tereny w koło, by w końcu wrócić do obozu. Trzeba było zwołać Klan.
- Wszystkie koty dość duże, by samodzielnie polować, mają stawić się na zebranie Klanu! - miauknęłam głośno.
- Zebraliśmy się tutaj, by wybrać mego zastępcę. Zostaje nim... Wilczy Płomień! - ogłosiłam.
- Wilczy Płomieniu, czy zgadzasz się na objęcie tej funkcji?
Wilczy Płomień?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz