sobota, 6 stycznia 2018

Od Marquis de Lafayette

2 miesiące temu
Biegłem przed siebie. Słyszałem jak za mną rozlega się szczekanie psa. Czułem jak z mojego boku spływa krew. Nie za bardzo wiedząc gdzie biegnę, znalazłem się między wielkimi dwoma mieszkaniami, nazywanymi ,,bloki". Szczekanie było coraz głośniejsze. Jeszcze trochę, a wybiegnę na otwartą przestrzeń i będę mógł uciec na dobre. Teraz jednak czułem na swoim ogonie jak szczęki psa zbliżają się do mojego ogona.
~ Już po mnie. - pomyślałem.
Nagle usłyszałem za sobą syk innego kota, a szczekanie ucichło. Zwolniłem na chwilę i obejrzałem się za siebie. Czarno-biały kot biegł w moją stronę, a pies podniósł się już na łapy. Biegłem dalej, a gdy kot zrównał się ze mną powiedziałem:
- Dzięki.
- Nie ma za co. Teraz w lewo. Tam są domy Dwunogów. Będziemy bezpieczni jak wskoczymy do jakiegoś ogródka. - odpowiedział.
Tak też zrobiliśmy. Skręciliśmy ostro w lego, a już po chwili było widać domy moich właścicieli. Nagle z naszej prawej strony wybiegł ten pies. Wycofaliśmy się trochę, ale w dalszym wycofywaniu przeszkodził nam płot. Oparliśmy się o niego, a pies zbliżał się do nas.
- Drapnij go w oczy jak będzie skakał. - powiedział jakiś głos, jakby z góry.
Po chwili pies skoczył, więc kocur, który mi wcześniej pomógł drapną go prosto w oczy. Sam niestety miał nie wielkie zadrapanie na brzuchu. Pies uciekł z krwawiącymi oczami i podkulonym ogonem. Zwróciliśmy się w stronę płotu. Siedział na nim dostojny, rudo-biały kocur.
- Dziękuję wam. Gdyby nie wy, pewnie bym umarł. - powiedziałem.
- Nie ma za co. Tak w ogóle jestem Hercules. - powiedział czarno-biały umięśniony kocur.
- Ja jestem John Laurens. - odpowiedział rudo-biały.
- Ja Marquis de Lafayette. - powiedziałem.
Potem zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Poznawać się lepiej, rozmawiać o tej całej sytuacji.

Teraz
Leżałem z kocurami przed moim domem. Wygrzewaliśmy się. Nagle usłyszeliśmy śpiewanie ptaków. Wstałem i wskoczyłem na płot. Spojrzałem na las, a wiatr zmierzwił moje futro. Obróciłem się w stronę przyjaciół.
- Mówiliście, że nie macie co dziś robić. Idziemy do lasu? - spytałem.
- Zwariowałeś? - spytał Laurens podnosząc się gwałtownie.
- Mi pasuje. - powiedział Hercules dołączając do mnie na płocie.
- A co nam szkodzi? Może w końcu nauczymy cię chodzić po drzewach. - zaśmiałem się do rudego.
- Ale... tam są koty. - odpowiedział mi nie pewnie.
- Skąd wiesz? Poza tym my jesteśmy trzech.
- A ich ze trzy tysiące.
- Jesteś taki pewny? Byłeś w lesie? - spytał Hercules.
- Nie, ale byłem kiedyś obok lasu. Czułem się... obserwowany. I nagi! Tak bardzo nagi!
Zaczęliśmy się śmiać. Po chwili rudas też wskoczył na płot. We troje zeskoczyliśmy i udaliśmy się do lasu. Było cicho, zbyt cicho.
- Nie przepuszczę swojej szansy. Jestem... - zaczął śpiewać Hercules.
- Młody. - zaśpiewał Laurens.
- Obdarty. - zaśpiewałem ja.
- I głodny. - dokończył Hercules.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć. - zacząłem śpiewać inną piosenkę.
- To 9 przykazań pojedynku. - zaśpiewali równocześnie Laurens i Hercules.
Nagle rudy zastrzygł uszami.
- Coś nie tak? Sir? - spytałem z lekkim śmiechem.
- Cicho. Coś słyszałem. - powiedział.
Nagle ja i Hercules coś wyczuliśmy. To był kot, a nawet kilka.

Ktoś? Jakiś patrol nawet?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz