Od ostatniego wypadu do lasu minęły 4 dni. Nic ciekawego się nie działo, może oprócz tego, że Laurens zachorował. Przez kilka dni źle się czół, a nawet pojechał do weterynarza, który nie stwierdził żadnej choroby. W końcu Laurens wyszedł z domu, trzymał się nawet, nawet. Zeskoczyłem z parapetu jego domu i otarłem się o bok przyjaciela mrucząc cicho.
- Jak się czujesz? - spytałem.
- Jakoś się trzymam. - odpowiedział smutno rudas.
- Co Ci się stało?
- Nie wiem. Od kiedy wróciłem z lasu to jakoś dziwnie się poczułem. Byłem u weterynarza. On stwierdził odwodnienie i dał mi kroplówkę i kazał dużo pić.
- Mówisz, że od kiedy wróciłeś z lasu, tak? A może od kąt rozstałeś się z Milczącym Wichrem? - zaśmiałem się.
- Nie. To na pewno nie od tego. To od lasu. Coś w nim jest. Tylko, co?
- Trzeba się dowiedzieć. - powiedział trzeci głos.
Po chwili z płotu zeskoczył Hercules, który również otarł się o Johna. Również przywitałem drugiego przyjaciela dotykając go nosem w ,,policzek".
- To idziemy? - spytałem.
Oni kiwnęli głowami. Wskoczyliśmy na płot, a potem z płotu na ziemię. Przeszliśmy koło mojego domu aż do ulicy. Gdy nic nie jechało, przekroczyliśmy ją i weszliśmy do lasu. Śmierdziało tu tymi kotkami klanowymi. Kichnąłem, gdy no mojego nosa dotarł ten obrzydliwy zapach.
- Na zdrowie. - powiedział Herc.
- Dzięki. - odpowiedziałem.
Szliśmy dalej przed siebie. Nagle dotarliśmy na małą polankę. Gdzieś z tyłu znad innych drzew wybijały się cztery wielki dęby, czy co to tam było. Nagle na tę samą polankę wyszedł taki dziwny rudo-czarny coś.
- Ej patrzcie. Ale dziwny pies. - powiedziałem.
To była prawda. Pis był na prawdę dziwny. Taki niski, miał bardzo puszystą kitę i szpiczaste uszy, do tego taki długi pysk. Zwiesz węszył w krzakach i chyba czegoś szukał. Gdy nas zobaczył, nastroszył sierść i wyszczerzył zęby, po czym ruszył w naszym kierunku.
- Słuchajcie, to chyba nie jest pies. - zauważył lekko spanikowany John.
- Więc będzie jeszcze łatwiej. - zaśmiał się czarno-biały masywny kocur.
Potem wystawił pazury i ruszył z uśmieszkiem na ,,psa". Poszedłem w jego ślady i ruszyłem na zwierza z wystawionymi pazurami. Hercules skoczył stworowi na głowę, gdy ja celowałem w bok, a gdy byłem blisko wyskoczyłem w górę i dzięki ogonowi okręciłem się w powietrzu robiąc zwierzowi krwawy ślad na całym boku. Rudo-czarny coś zrzucił mojego przyjaciela z głowy. Był to zły ruch, bo tym samym masywny kocur zrobił zwierzowi krwawy ślad przechodzący przez jedno z jego oczu. Kiedy stwór chciał uciekać z piskiem, ja szybko ogryzłem go w ogon,a potem puściłem. Zwierz uciekł z piskiem z polanki.
- Uciekaj skąd przyszedłeś! - krzyknął Hercules, który siedział z jedną tylną łapą w górze.
Potem znów wrócił do lizania sobie ogona. Podszedłem bliżej.
- Wszystko ok? Co Ci zrobił? - spytałem.
- Ugryzł w ogon. Nic mi nie będzie. - odpowiedział między liźnięciami.
- Mogłem go ugryźć mocniej. - fuknąłem widząc krew na ogonie i języku przyjaciela.
- Ech tam.
- Ej a gdzie jest Laurens? - spytałem nagle oriętując się, że gdzieś zgubiliśmy przyjaciela.
Rozejrzałem się po polance. Nigdzie go nie było.
- Laurens! - zacząłem wołać.
Nikt się nie odezwał. Zacząłem się martwić.
- Laurens! - krzyknął Herc.
Dalej nic.
- LAURENS!!! - krzkneliśmy oboje.
Po chwili usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk gdzieś od strony tych czterech dębów. Szybko ruszyliśmy w tamtym kierunku. Zapach Johna się nasilał, a wraz z nim jakiś inny kot. Nie pachniał tym całym Klanem od Milczącego Wichru, a całkiem inaczej. Po chwili zobaczyliśmy jak jakiś kot trzyma naszego przyjaciela i wrzyna mu pazury w gardło. Mulligan przyśpieszył i uderzył obcego kota z barka zrzucając go z rudasa. Podbiegłem do naszego mądrali i pomogłem mu usiąść, a potem obserwowałem jak Herc przygniata kota do ziemi.
Ciernisty Pazur?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz