I znowu to samo. Ten majestatyczny, szary kocur wkroczył do żłobka. Kociakowi to już się po prostu nie podobało. I nudziło go. Szczególnie, że ten Wilcza Gwiazda nigdy nie mówił, dlaczego to robi.
- Cześć... - zaczął lider.
- Dzień dobly - odparli Księżycowe Kocię i Szepczące Kocię.
Krucze Kocię tylko leżał wystraszony obok mamy.
- Ja... muszę wam coś powiedzieć. - Szary odetchnał ciężko i usiadł przy kociakach.
- Cio? - mruknął z niezadowoleniem Księżyc.
Lider posłał mu smutne spojrzenie i liznął delikatnie. Zaskoczony gestem kociak otrząsnął się i odskoczył. Na pysku 'napastnika' pojawił się delikatny, ledwo widoczny uśmiech. Ten jednak zaraz znikł. Kociaki nie mogły pojąć, dlaczego on zawsze jest taki przygnębiony. Może ich nie lubił? Ale jeśli by ich nie lubił, no to... nie przychodził by przecież do nich, i to jeszcze tak często, prawda?
- Ja... jestem waszym tatą.
- Tatą? - zdziwił się czarny kocurek.
Nigdy nie słyszał takiego pojęcia, co się dziwić - byli jedynymi kociakami w żłobku, a ani Wierzbowa Gałązka, ani Wilcza Gwiazda nigdy nie poruszyli tego tematu.
- Kocham waszą mamę i też się wami opiekuje. Ale... Wierzbowa Gałązka to... to...nie wasza mama - szepnął.
- JAK TO?! - wrzasnął przeraźliwie kociak.
Wszystkie koty w obozie obróciły się niepewnie w stronę żłobka. Szary kocur wzdrygnął się i posłał nerwowe spojrzenie karmicielce.
- Ciiiii.... posłuchaj do końca - miauknęła kojąco, liżąc go.
Krucze Kocię z niedowierzaniem tylko mocniej wtulił się w kotkę, a Szepczące Kocię siedział nerwowo i ze zdziwieniem patrząc to na 'mamę', to na 'tatę'.
- Wasza mama zwała się... C-ciemne... C-ciemne... Futerko... - wyjąkał, z wielkim trudem wymawiając to imię.
W kącikach jego oczu zaiskrzyły łzy. Wilczy zaczął intensywnie mrugać, by je odgonić.
- Kto to był? - mruknął Szepczący.
- I gdzie telaz jest? Dlacego nie z nami? - dodał Księżycowe Kocię.
- Była wspaniałą kotką, kochałem ją... - westchnął. - I nie może być niestety z nami. Ona... poluje z już z Gwiezdnym Klanem.
Oczy kocurka zrobiły się okrągłe jak spodki. Nieraz słyszał o tym klanie. On był wysoko, w niebie. Gdy koty umierały, trafiały tam. Księżyc rozumiał śmierć w ten sposób - kot odczuwał ogromny ból i cierpiał. Więc przodkowie zabierali go do siebie. Żył na jakiejś chmurce, tam wysoko, razem z nimi. Żył, ale już nie na ziemi.
- C-czyli o-ona nie zyje? - szepnął wystraszony.
Lider z wolna pokiwał łbem.
- Nie wierzę! - wrzasnął. - Wierzbowa Gałąska to moja mama!
Po tych słowach jak petarda wystrzelił ze żłobka, potem z obozu. Koty patrzyły na niego zdezorientowane.
- Księżycowe Kocię! - krzyknęła karmicielka, ale jej nie słuchał.
Gonili go. Nie mógł ją to pozwolić. Nie mogą go złapać. Czuł się źle z tym wszystkim, musiał to przemyśleć. Jeśli go złapią, wróci do żłobka i będą go bardzo pilnować! Byli blisko! Nie miał szans! Wtedy, wpadł na pomysł. Schował się w gęstym krzewie i siedział tam nieruchomo. Koty nie zauważyły go i pobiegły dalej. Zadowolony, ruszył w drugą stronę.
Minęło kilka godzin, kocurek był wykończony. Nie miał pojęcia, gdzie jest. Już chciał wracać do obozu, ale po chwili zrozumiał, że nie wie, w którą to stronę. Skulił się i zaczął płakać.
- Ej, mały! - Usłyszał nad sobą.
Podoskoczył jak oparzony. Nad nim stał duży kocur, nie z Klanu Tornada.
- K-Kim j-jesteś? - wyjąkał.
- Jestem Ciernisty Pazur z Klanu Borsuka. A ty smierdzisz Klanem Tornada...
- Jestem Księżycowe Kocię - szepnął. - M-moze mnie p-pan zabrać d-do d-domu?
- Tak, zabiorę do domu. Do mojego domu! - prychnął i wziął wysyraszonego kociaka w pysk. - Pójdziesz ze mną - dodał przez zęby.
- P-puść! - krzyknął.
Ciernisty? *lenny*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz